piątek, 14 lutego 2014

Weekend, ferie, Walentynki...

   Witajcie, witajcie! Dziś Święto Zakochanych, o czym wszyscy doskonale wiecie. Jednak to także kolejny piątek,a jak powszechnie wiadomo: piątek- weekendu początek! A u nas to również początek ferii!!!


   Tak, tak. Wytrwałyśmy, mamy ferie. Jutro śpimy tyle, ile będziemy chciały :) Przez najbliższe dwa tygodnie żaden budzik nie będzie obrzydzał nam pięknego życia i psuł fantastycznego humoru! Chyba że nastawimy go sobie, by na przykład zdążyć na pociąg, bo mamy w planach "chytry plan" , a nawet kilka takowych :) Tak, te nasze plany, które później okazują się jedną wielką klapą :) Zobaczymy. Mamy przecież dwa tygodnie wolnego! Dziś krótko, muszę już uciekać :) ROZPOCZYNAMY FERIE!

PS: Nie martwcie się, że nie świętujecie w ten Dzień Zakochanych. To nic, że nikt nie kocha Was w Walentynki. Nikt nie kocha Was też przez pozostałe 364 dni w roku :) Ale w sumie, to nie, bo kocha Was mama, tata, babcia i dziadek. A poza tym, czy trzeba mieć jakiegoś chłopaka czy dziewczynę, żeby być szczęśliwym?

wtorek, 11 lutego 2014

Ja i dziwny świat


  Tak samo jak tego posta nazwałam mój tekst, który jest trochę felietonem, trochę esejem, w każdym razie zebraniem moich wywodów dotyczących świata :) Powstał już jakiś czas temu, kiedy miałam wenę do pisania i powędrował sobie na konkurs. Szkolny konkurs, przegląd twórczości uczniów. Nie było konkretnego tematu, więc postanowiłam, że dam mój tekst, a co mi szkodzi! Nie zajął żadnego miejsca, przegrał z nieszczęśliwą miłością. Ale postanowiłam podzielić się nim z Wami i zamieścić go na blogu, więc proszę bardzo :)

                    Ja i dziwny świat


   Bo tak naprawdę, to kim ja jestem? Co takiego mogę o sobie powiedzieć? Jestem jak każda przeciętna nastolatka, choć niewątpliwie od każdej takowej się różnię. Wychowałam się na wsi z prawami miejskimi w otoczeniu sięgających do nieba bloków, w których mieszkają moi przyjaciele. Spędziłam dzieciństwo, wspinając się po drzewach i krzycząc „Pobite gary!” podczas niejednej zabawy. Kiedy byłam mała, komputery jeszcze nie były tak popularne i nikt nie potrzebował ich do szczęścia. Zamiast wirtualnych znajomych, miałam prawdziwych przyjaciół, zamiast gier na konsolę- własną wyobraźnię, która tworzyła lepsze obrazy niż najlepsi graficy świata. Każdego dnia akompaniował mi dźwięk polskich piosenek z lat 80-tych i 90-tych. Tak bardzo żałowałam, że nie urodziłam się tych kilka lat wcześniej. Przeboje De Mono, Prefectu, Dżemu czy Bajmu towarzyszyły mi i moim przyjaciołom podczas każdej zabawy. Tacy już byliśmy. Jakby z innych czasów. A to wszystko za sprawą naszych rodziców.
    Czasami nadal żałuję, że naprawdę nie jestem z innych czasów. I choć trudno było mi uwierzyć, iż opowieści mamy o kilometrowych kolejkach, żywności wydawanej na kartki, godzinie policyjnej i czasach PRL-u były prawdziwe, to jednak nigdy nie zniechęcały mnie do cofnięcia się w czasie. Bo świat, w którym żyję tak bardzo mnie dziwi. Z dnia na dzień coraz bardziej. Bo co to za świat, gdzie o wartości człowieka decyduje marka butów, które nosi? Gdzie człowieka ocenia się po tym, co ma, a nie jaki jest? Gdzie indywidualność uważana jest za dziwactwo?
     Ludzie walczą o swoje miejsce na tym jakże dziwnym świecie. Szukają właściwych dróg, którymi będą podążać. Podejmują decyzje, kierując się śmiesznymi wartościami. Do tego zmusza ich teraźniejszy świat. Nakłania do wiecznej walki o byt. Jest jak podstępny szatan, siedzący na ramieniu. A co tam! Trzeba patrzeć na siebie! A człowiek jak takie naiwne, bezmózgowe stworzenie słucha tych dobrych rad. I patrzy na siebie, nie zwracając uwagi na innych, po czym zastanawia się, skąd tyle zła na tym świecie. I ogólnie jest w porządku, dopóki wszystko idzie po jego myśli. Gorzej jednak, kiedy w pewnym momencie powinie się noga, a komuś innemu się uda. Co wtedy robią fani markowych butów, zjadacze chleba z „Biedronki” i pozerzy, których życie polega na imponowaniu sąsiadom? Zazdroszczą. Bo jak to tak? Jemu się udało, a mi co? Takie to życie niesprawiedliwe! Przemawia przez nich zawiść i żal, bo szatan, siedzący na ramieniu tyle obiecywał, a tu klaps!
     Niektórzy powiedzą, że kiedyś też tak było. Ale oczywiście, że było, przecież nie mówię, że nie. Kiedyś również ludzie zazdrościli, patrzyli na siebie nawzajem i zastanawiali się, co powie sąsiad. Ktoś inny powie, że system się zmienił, że władza taka i co tu zrobić? No co tu zrobić? Przecież pieniądze z nieba nie spadną, a na buty za pół tysiąca, najnowszy telefon i wakacje all inclusive trzeba mieć. Z racji tego, że wszystkiemu winni są system i władza, którą sami sobie wybraliśmy, należy porzucić kraj i wyjechać. A później państwo Kowalscy zapominają, kim są. Zapominają, jak mówi się po polsku i udają Wielkie Państwo z Wielkiego Świata. W końcu dobrze zarabiają i korzystają z życia. Jednak bardzo często zapominają też wspomnieć, co takiego w tym Wielkim Świecie robią. Najczęściej okazuje się, że są wyzyskiwani, a jednocześnie uważani za wyzyskiwaczy przez prawdziwych obywateli państwa, do którego wyjechali. Ale czy kiedykolwiek przyznają, że jest im źle? Oczywiście, że nie. Będą udawać, bo co by ludzie powiedzieli, gdyby się dowiedzieli, że Janek Kowalski, co to jeszcze niedawno na kolei pracował, teraz wcale nie jest żadnym asystentem prezesa w firmie budowlanej? Chyba że nazywa tak pracę murarza na budowie. 
     Podobnie zachowują się państwo Iksińscy, tylko że oni zostali w kraju. Pani Zosia pracuje w jednym z niewielu pozostałych państwowych zakładów pracy, jakiejś fabryce, pan Staszek jest natomiast strażakiem. Musi być dzielnym mężczyzną, ratuje ludzi, gasi pożary, pomaga powodzianom. Państwo Iksińscy mają dwójkę dzieci: córkę i syna. Wiadomo, dzieci tak jak wszyscy koledzy z klasy chcą mieć drogie telefony, markowe ubrania i te nieszczęsne buty za pół tysiąca. Rodzice starają się sprostać oczekiwaniom swych pociech, zatem oszczędzają, by nazbierać na te wszystkie rzeczy. Robią zakupy w najtańszych sklepach. Ich wybór pada oczywiście na wszechobecne współcześnie markety. Bo tam najlepiej, najtaniej, najwygodniej. Jadą do „Biedronki” albo innego zwierzątka i wydają swoje ciężko zarobione pieniądze, ciesząc się, że zaoszczędzili. Później pani Zosia wraca z pracy i narzeka, iż zakład bankrutuje, bo nie ma popytu na produkowane przez niego rzeczy. Zastanawia się, dlaczego. Przecież każdy potrzebuje papieru czy mydła. Oczywiście, że potrzebuje, ale kupuje to, tak samo jak pani Zosia zresztą, w marketach, a te ulubione markety (w większości zagraniczne) papier i mydło sprowadzają ze swojego kraju, a nie z zakładu, w którym pracuje pani Zosia. Popyt więc spada, bezrobocie rośnie, rodzima gospodarka upada, skarb państwa ubożeje, bo nie ma komu płacić podatków. Przecież zagraniczne przedsiębiorstwa tego robić nie muszą. Winny wszystkiemu jest jak zwykle system albo władza, a najczęściej to jedno i drugie. Ot, takie życie!

    Nadal nie odpowiedziałam sobie na pytanie zadane na początku; dotyczące mojego jestestwa. I zapewne jeszcze długo tego nie zrobię. Jak na razie wiem jedynie, że jestem dziwna. Często tęsknię za tym, co było, mając nadzieję, że jeszcze będzie lepiej, że świat się zmieni i że wszyscy Kowalscy i Iksińscy nauczą się powiedzieć "nie", gdy inni mówią "tak", tak jak zachęcają do tego autorzy jednej z  piosenek mojego dzieciństwa.



Bycie innym od całej reszty naprawdę nie jest złe! Tylko i wyłącznie dzięki naszym odmiennościom jesteśmy jedynymi w swoim rodzaju edycjami limitowanymi. Na świecie nie ma drugiej takiej Erin, nie ma też takiej samej Silver, Lily też jest jedna jedyna. Na świecie nie ma nikogo takiego jak Wy! Dlatego, jeśli myślimy inaczej na dany temat niż wszyscy dookoła, to nie oznacza to, że jesteśmy buntownikami, chodzimy z kapturem na głowie, krzycząc, że nikt nas nie rozumie, ale to znaczy to, że mamy swoje zdanie i nie wstydzimy się tego, co sprawia, że jesteśmy wersjami bez możliwości skopiowania.

Pamiętajcie, że różnie bywa, ale dopóki walczycie, jesteście zwycięzcami!
Erin

poniedziałek, 10 lutego 2014

Pełna kulturka

  Ostatnie dni są u mnie bogate w wydarzenia związane z kulturą! Czwartek- koncerty nieznanych jeszcze, ale dobrze rokujących zespołów metalowych (nie lubię tego rodzaju muzyki, ale na koncertach byłam, bo członkowie tych zespołów chodzą do mnie do szkoły i trzeba wspierać wschodzące gwiazdy ;) Piątek- wystawa pięknych zdjęć,a sobota i dzisiaj... No właśnie.

   Musicie wiedzieć, że oglądamy nie tylko filmy. W sobotę rano (o godzinie wręcz nocnej jak na sobotę) wsiadłam do pociągu i pojechałam na spektakle do miasta, gdzie znajduje się szkoła, w której się uczę. Oba przedstawienia były z cyklu "Teatr na niby", ale uwierzcie- ich zobaczenie było warte tak wczesnej pobudki. Pierwszy z nich zaczynał się już o 9 rano. Był to spektakl angielsko-polski, w którym zdecydowanie przeważał tekst po angielsku. Aktorzy- amatorzy zagrali sztukę napisaną przez Szekspira. I wyszło im świetnie! Mimo że przedstawiali w całkowicie nieprofesjonalnym i nieprzystosowanym do przedstawień miejscu, to w ogóle nie było tego czuć! Artyści popisali się się swoimi zdolnościami dekoratorskimi i pobawili w scenografów. Były więc ozdoby, były też efekty specjalne, no i światła, bez których spektakl na pewno nie byłby tak udany. Przedstawienie trwało całe dwie godziny, ale nie czułam, że to aż tyle czasu. Kiedy się skończyło, doszłam do wniosku, że sama chciałabym zagrać w czymś takim! Tak bardzo mi się podobało!

   Pół godziny po zakończeniu pierwszego spektaklu, w innym miejscu zaczynał się drugi. Miałam dużo czasu, żeby zdążyć i zająć sobie miejsce. Tematem drugiego przedstawienia była miłość. Ten spektakl był inspirowany latami 20-tymi i 30-tymi XX wieku oraz twórczością ówczesnych poetów. Charakterystyczne stroje rodem z tamtych lat dodawały uroku aktorkom, każda miała dodatkowo pomalowane na czerwono usta, panowie występowali natomiast w smokingach. Scenę przemieniono w klimatyczną kawiarenkę- miejsce bardzo ważne w latach 20-tych i 30-tych dla artystów, ale nie tylko. Aktorzy recytowali i śpiewali. Ten spektakl też bardzo mi się podobał! Bo ja ogólnie lubię teatr, ten prawdziwy i na niby :)

   A dzisiaj byliśmy ze szkołą na przedstawieniu opartym na jednej z komedii Moliera. Grali już w nim profesjonaliści. Taka to kultura dookoła! ;)

   Na sobotnich spektaklach byłam osamotniona. Wszyscy mnie wystawili. Nikomu nie chciało się wstawać, jechać, siedzieć, oglądać. Ale bardzo się cieszę, że pojechałam i zobaczyłam, bo było warto!



I oczywiście pamiętajcie: Dopóki walczycie, jesteście zwycięzcami! 
Erin

niedziela, 2 lutego 2014

"Zielone drzwi"

  Witajcie Kochani! Chwilę nas tu nie było, ale to przez ten natłok szkolnych obowiązków (przynajmniej w moim przypadku). Dzisiaj przybywam z kolejną recenzją. Za dwa tygodnie rozpoczynają się u nas ferie. Wytrwamy!

   Moim ulubionym współczesnym polskim autorem jest pani Kasia Grochola- na pewno znacie. Powołała do życia jakże sławną wśród polskich kobiet- Judytę, bohaterkę "Nigdy w życiu!", "Ja wam pokażę!", "A nie mówiłam!". Pani Kasia napisała też mnóstwo innych książek. O jednej z nich opowiem Wam właśnie teraz :)

   "Zielone drzwi" to tytuł autobiograficznej powieści pani Kasi, która tak naprawdę ma na imię Ania. Książka została wydana w 2010 roku i jest zbiorem osobistych przeżyć oraz wspomnień autorki. Pisarka przybliża nam wszystkie wydarzenia ze swojego życia. Podróż po życiowych etapach rozpoczyna od wspomnień z czasów dzieciństwa. Opowiada o zabawach z ukochanym kuzynostwem, o kłopotach, jakie sprawiała swoim rodzicom, o tym, że była bardzo niegrzeczna i nie lubiła się uczyć.

  Przed rozpoczęciem szkoły kilka razy się przeprowadzała. W końcu jej domem stała się Warszawa. Od małego lubiła pisać. Prowadziła dzienniki, pamiętniki, pisała nowele i opowiadania. Pierwszą osobą, która dostrzegła talent małej Ani (która kazała się nazywać Kasia) była jej polonistka ze szkoły podstawowej. Po ukończeniu podstawówki, rozpoczęła naukę w liceum. Uczęszczała do klasy humanistycznej i już wtedy chciała zostać pisarką. Najpierw jednak planowała skończyć medycynę. Jej klasa miała miano najbardziej niegrzecznej w całej szkole. Pani Kasia opisuje tutaj wybryki swoich kolegów, żarty, jakie robili nauczycielom i życie zwykłego licealisty w czasach PRL-u. Opowiada o szkolnych znajomych: Beacie, która miała "niewyparzony język"  i o Jacku- koledze z ławki. W liceum zaprzyjaźniła się z dziewczyną, z którą chodziła do klasy- Marysią. Jej rodzice jednak zabraniali córce zadawać się z Grocholą; twierdzili, że Kasia sprowadza ją na złą drogę. Marysia wcale nie przejmowała się zakazami rodziców i w dalszym ciągu trzymała się z Kasią. Pani Kasia szczególnie dobrze wspomina ostatnią klasę szkoły średniej, kiedy to przyszedł czas na maturę. Kasia chciała pisać fizykę i chemię. Mimo tłumaczeń mamy i nauczycielki, postawiła na swoim, napisała maturę z tych przedmiotów i jej nie zdała. Była zła z tego powodu- planowała przecież iść na medycynę. Jej mama stwierdziła jednak, że i tak by się nie dostała, bo nie ma znajomości. W tamtych czasach tak było- żeby dostać się na medycynę, trzeba było mieć znajomości i dobrych przyjaciół dookoła. A ani Kasia, ani jej rodzice takowych nie posiadali. Istniała jeszcze jedna ewentualność- punkty, które można było zbierać przez, na przykład, pracę w szpitalu. Młoda Kasia, bardzo zdeterminowana i gotowa na walkę o osiągnięcie celu, podjęła pracę salowej w jednym z warszawskich szpitali. Zdecydowała ponownie zdawać maturę i tym razem jej się to udało.

  Podczas niedługiej kariery w szpitalu poznała Małgosię, która tak samo jak ona, była salową i zbierała punkty. Ta praca bardzo zmieniła panią Grocholę. Dzięki niej pani Kasia uświadomiła sobie wiele rzeczy. Po roku jednak zwolniła się- nie mogła wytrzymać wszechobecnej obojętności, przedmiotowego traktowania pacjentów, pomiatania nią samą. Bardzo przeżywała też śmierć każdego pacjenta. Nie uzbierała tyle punktów, ile trzeba i na medycynę się nie dostała. Nie wiedziała, co ze sobą zrobić, więc rozpoczęła kurs pisania na maszynie. Niedługo potem poznała swojego przyszłego męża, wzięła ślub i wyjechała do Libii, mimo protestów rodziców. Kasia była buntowniczką, zawsze musiała postawić na swoim, ale umiała wyciągnąć wnioski z każdego popełnionego błędu. W Libii urodziła córkę- Dorotkę. Tam też poznała mężczyznę, z którym nawiązała romans. Wróciła do Polski, rozwiodła się i razem z Dorotką zamieszkała u rodziców. Wtedy też zaczęła pisać "na poważnie". W mieszkaniu rodziców powstały opowiadania do pierwszego zbioru- "Podanie o miłość". Kasia zerwała znajomość z mężczyzną, dla którego wróciła do kraju i zaczęła pracę w firmie, gdzie pisała na maszynie. W tym samym czasie rozpoczęła kolejną walkę w swoim życiu-tym razem z nowotworem. Dorotka miała wtedy cztery latka. Kiedy Kasia zmagała się z chorobą, jej córką opiekowali się dziadkowie. Rodzice pani Kasi bardzo jej wtedy pomogli. Grochola długo biła się z nowotworem. Życie uratował jej kolega ze szkolnej ławy- Jacek. Wtedy poznała dwie najlepsze przyjaciółki- Olę i Justynę. Pani Kasia wreszcie pokonała chorobę i zdecydowała wybudować dom. Z pomocą Oli, rodziców i Doroty oraz ekipy budowlanej z Tatr, postawiła domek w Milanówku. Tak wspomina ten czas: "Kiedy przyjechałam pod dom z gwoździami i lampą, górale przestali do mnie mówić: Pudelku, a zaczęli: proszę pani". Kasia była szaloną kobieta! Nie bała się wyzwań i co najważniejsze, nigdy się nie poddawała. Wtedy też zaczęła pisać książki. Stworzyła Judytę i sprzedała jej trochę swojej historii. N
ajpierw jednak napisała "Przegryźć dżdżownicę", gdzie opisała walkę z chorobą.

  "Zielone drzwi" to książka o życiu. Zwykłym, normalnym. O życiu w Polsce w XX wieku. Odnajdziemy w niej dużo tego, co polskie i znane tylko Polakom, trudności, jakie niosło za sobą życie w czasach komunizmu, naszą polską historię. "Zielone drzwi" to opowieść o normalnej kobiecie z takimi samymi problemami, jakie ma każdy. O walce ze światem, ze sobą samym, z systemem, o miłości. O tym, że zawsze trzeba walczyć do końca o swoje marzenia, o swoje własne życie. Książka wzrusza, ale też nastawia optymistycznie.

   "Najciekawsze scenariusze pisze życie, a "Zielone drzwi" są tego najlepszym dowodem."

Dopóki walczycie, jesteście zwycięzcami!
Erin

sobota, 25 stycznia 2014

Moje ulubione seriale

   Obiecałam, że napiszę Wam o moich ulubionych serialach. I obietnicy tej dotrzymuję :) Wszystkie seriale, które tutaj zaprezentuję są serialami zagranicznymi. To nie tak, że polskich nie lubię. Bo lubię i oglądam, i w ogóle, ale wiecie- "Swego nie znacie, cudze chwalicie". W tym przypadku właśnie tak jest. Choć trzeba przyznać, że polskie seriale nie są jakieś rewelacyjne, zdecydowana większość z nich nie niesie za sobą żadnego przesłania, są takie nijakie. Ale oczywiście są wyjątki, a jakże inaczej! Ja jednak jako fanka seriali amerykańskich opowiem Wam o tychże własnie produkcjach :)

1. Zdecydowanym numerem jeden zawsze był, jest i będzie do końca świata "Grey's Anatomy", tytuł polski to "Chirurdzy". Jest to mój ulubiony serial. Żaden inny nie dorasta mu nawet do pięt, których wprawdzie nie posiada, bo przecież to serial, ale tak się mówi ;) "Grey's Anatomy" to serial o tematyce medycznej, którego pomysłodawczynią jest niesamowita Shonda Rhimes. Jest mieszanką dramatu, komedii i obyczaju. Akcja toczy się w jednym ze szpitali w Seattle. Głównymi bohaterami jest grupa młodych stażystów, którzy z czasem stają się rezydentami, a później specjalistami.
   Meredith Grey-od której nazwiska wzięła się nazwa tej produkcji-to córka jednej z najbardziej znanych kobiet-chirurgów na świecie- Ellis Grey. Meredith całe życie żyje w cieniu matki, cierpi z powodu jej ciągłej nieobecności i braku zainteresowania z jej strony. Od dziesięciu sezonów Meredith jest niezmiennie moją ulubioną bohaterką tego serialu. Uwielbiam ją za jej sposoby radzenia sobie ze stresem, w sytuacjach kryzysowych, za to, że wie, czego chce, za jej pewność siebie, która na początku wcale nie była taka widoczna, za jej niesamowity charakter, za jej wewnętrzną siłę, za wszystko. Meredith jest wspaniała! Już od pierwszego sezonu śledzimy jej dość skomplikowany związek z dużo starszym, żonatym zresztą specjalistą-neurochirurgiem- Derekiem Shepherdem. Ich losy są takie romantyczne , a Derek jest wymarzonym facetem! W postać Meredith wciela się Ellen Pompeo, natomiast Dereka gra Patrick Dempsey.
  Cristina Yang (grana przez Sandrę Oh) to przyjaciółka Meredith, jej całkowite przeciwieństwo. Pewna siebie, wredna, złośliwa kobieta, która jednak czasami nie do końca wie, czego chce. Mimo niespecjalnie pozytywnych cech charakteru, niewątpliwie ma mnóstwo zalet! Jest wspaniałą przyjaciółką. każdy chciałby taką mieć. Dla 'swoich' ludzi jest gotowa zrobić naprawdę dużo, choć w pierwszej kolejności zawsze myśli o sobie. Umie walczyć i te walki wygrywać. Jest wspaniałym chirurgiem, świetnie radzącym sobie w życiu zawodowym. Z życiem prywatnym jest nieco gorzej. Cristina jest wyjątkowym bohaterem w serialu, wnosi do niego bardzo dużo.
  W serialu znaczące role odgrywali i w dalszym ciągu odgrywają Justin Chambers, który wciela się w postać Alexa Kareva, T.R Knight, czyli George O'Malley, Katherine Heigl- Izzie Stevens- wszyscy oni rozpoczynają  staż w tym samym szpitalu, co Meredith i Cristina, z czasem stają się przyjaciółmi.
W każdym sezonie pojawiają się nowi bohaterowie, niektórzy ze starszej obsady odchodzą. Ważnymi postaciami są także dr Miranda Bailey, nazywana przez stażystów Kapo-pod której opiekę trafiają przyszli chirurdzy oraz dr Richard Webber-szef szpitala, gdzie młodzi odbywają swój staż, dr
Callie Torres- bardzo barwna postać, która pojawia się w dalszych sezonach i zadamawia się na dobre.

    Nie sposób wymienić wszystkich nazwisk-przez 10 sezonów przez sale operacyjne szpitala Seattle Grace przewinęło się tysiące pacjentów (niektórzy z nich odegrali znaczące role) oraz mnóstwo lekarzy. Każdy z nich wniósł coś do serialu, dodał jakieś pięć groszy od siebie, przyczyniając się do wzrostu jakości i polepszenia standardu tej produkcji.
   "Grey's Anatomy" to wielowątkowy serial, gdzie spotkamy się z ciekawymi przypadkami medycznymi, ale też perypetiami bohaterów, wieloma problemami, katastrofami w dosłownym znaczeniu tego słowa, gdzie w tle zawsze będzie miłość, przyjaźń i takie inne bardzo ważne ludzkie uczucia i wartości.




2. "Gotowe na wszystko"- choć produkcja tego serialu zakończyła się po sezonie ósmym, uwielbiam perypetie sąsiadek z Wisteria Lane i potrafię oglądać po dziesięć razy ten sam odcinek :) Zdesperowane gospodynie domowe są obłędne! To, co im się przez te 8 sezonów przytrafiało, rozwalało system, nieustannie trzymając w napięciu i utwierdzając wszystkich w przekonaniu, że kobiety są naprawdę gotowe na wszystko! Akcja toczy się na luksusowym przedmieściu fikcyjnego amerykańskiego miasta Fairview przy ulicy Wisteria Lane. Główne bohaterki, na pozór idealne gospodynie domowe, zmagają się ze zwykłą szarą codziennością, całkiem przypadkowo odkrywając mroczne tajemnice swoich sąsiadów- tych żyjących i zmarłych. Same również mają mnóstwo sekretów, które starają się ukrywać przed całym światem. Lubują się plotkach, uwielbiają grać w pokera. Serial ten to mieszanka komedii, dramatu, kryminału, obyczaju i klastycznej opery mydlanej.

  Główne bohaterki to nieżyjąca już, będąca jednocześnie narratorem i obserwatorem wszystkich wydarzeń- Mary Alice Young, której sekret, a właściwie jego odkrycie, spędza sen z powiek jej żyjącym sąsiadkom-przyjaciółkom, czyli:
-Bree Van De Kamp (granej przez Marcie Cross)- uważana za chodzący ideał matka, żona, gospodyni domowa z konserwatywnymi poglądami. Świetnie gotuje, sprząta, szyje, udziela się w szkole swoich dzieci, organizuje wspaniałe przyjęcia. Jej losy w dalszych sezonach zmieniają się o 360 stopni, jednak ona nadal stara się pozostać wierna wyznawanym wartościom i choć nie zawsze jej to wychodzi, jest wspaniałą przyjaciółką;
-Gabrielle Solis (w której postać wciela się Eva Longoria)- najmłodsza z sąsiadek, była modelka, żona biznesmena, żądna przygód impulsywna manipulatorka świadoma swego największego atutu-urody. Później świetna matka, walcząca o swoje jak lwica, bizneswomen;
-Lynette Scavo (grana przez Felicity Huffman)- przykładna żona i matka, która porzuciła karierę bizneswomen, by zajmować się domem;
-Susan Mayer (grana przez Teri Hatcher)- rozwódka, mieszka z nastoletnią córką, jest pisarko-artystką. Nie umie gotować, nie radzi sobie z obowiązkami domowymi tak doskonale jak Bree.

  Jak w każdym wielosezonowym serialu do obsady dołącza wielu nowych ludzi. Część z nich zostaje, część pojawia się i zaraz znika. Nie zmienia to faktu, że sąsiadki z Wisteria Lane to bardzo osobliwe charaktery z przygodami, których nie powstydziłby się Jaś Fasola, Sherlock Holmes i James Bond w jednym. Serial ten pokazuje przewrotność ludzkiego życia i siłę przyjaźni.


  Co łączy te dwa seriale? Na pewno to, że każdy odcinek zaczyna się i kończy swego rodzaju przesłaniem skierowanym do oglądających. Piękne słowa, która niosą za sobą jakieś wartości, coś przekazują. Ponadto, w każdej z tej produkcji występują tak niesamowici bohaterowie z tak szczególnymi cechami charakteru, że ojej! Ich losy pokazują natomiast, iż człowiek nawet, kiedy upadnie, zawsze jest w stanie się podnieść. Bohaterowie obu seriali przeżywają mnóstwo problemów, tragedii, dramatycznych chwil. Doświadczają tego wszystkiego, ale zawsze jakoś się po tym podnoszą. Trwają mimo wszystko. W obu serialach poruszane są też tematy, bardzo kontrowersyjne, tabu, które nie zniechęcają ludzi do śledzenia losów postaci, ale wręcz odwrotnie-ciekawią i pokazują różnorodność świata.

  To oczywiście nie jest koniec moich ulubionych seriali. Opis pozostałych pojawi się później, bo jakoś tak dużo się zrobiło w jednym poście :)


Dopóki walczycie, jesteście zwycięzcami!
Erin

  

poniedziałek, 20 stycznia 2014

Zakochany Paryż...

Cześć :) Tak jak obiecałam pora na krótką wyprawę do mojego ulubionego miasta - Paryża.
Wiem, że to banalne, ale tak już mam.

Podobno Paryż jest najpiękniejszy w deszczu... nie zgodzę się z tym :) jest wtedy mokro, zimno i
ślisko. Co do tego ostatniego to uwaga na schodach na Wieży Eiffla, bo upadki bywają bolesne.
Widziałam to miasto w deszczu, w bezchmurny dzień i w nocy. Osobiście uważam, że Paryż nocą ma największy urok. Wreszcie wiem, skąd wzięło się określenie miasto świateł :)

Wygląda pięknie prawda? Ale się rozczuliłam ;)
A tak na poważnie podam Wam kilka miejsc wartych odwiedzenia.

Po pierwsze Dzielnica Łacińska. Dużo i tanio (jak na Paryż), ale co się dziwić jest to dzielnica studentów. Jest tu jeden z najsłynniejszych uniwersytetów świata, czyli Sorbona.
Dalej to oczywiście Pola Elizejskie ze swoim wspaniałym Łukiem Triumfalnym. Od widoku tylu sklepów aż boli ręka trzymająca portfel :)
Oczywiście warto również zobaczyć most zakochanych, czyli Pont des Art. Tylu kłódek w życiu nie widziałam. Jeżeli chcecie zobaczyć panoramę miasta to polecam wjazd na szczyt Wieży Eiffla lub spacer na Montmarte do Bazyliki Sacre Coeur. Ale nie tylko widok jest tam fajny. Jest to dzielnica artystów, to tam mieszkał i malował m.in. Pablo Picasso. No dobra dość tych poważnych miejsc.

Będąc w Paryżu nie można nie zobaczyć słynnego Moulin Rouge w dzielnicy czerwonych latarni. Wieczorami ta dzielnica zamienia się w centrum życia towarzyskiego :)
Oczywiście nie mogłam zapomnieć o Muzeum Grevin. Sama nie przepadam za muzeami, ale to nie jest nudne. Możecie tam spotkać m.in. George Clooneya, Marylin Monroe, albo Michaela Jacksona. Pewnie już wiecie, że jest to muzeum figur woskowych.

Jeśli tak jak ja Wy też będziecie w Paryżu na wycieczce zorganizowanej przez biuro podróży to pewnie zobaczycie jeszcze: Centrum Pompidou (mi osobiście się nie podobało), Luwr z Mona Lisą i Katedrę Notre Dame.

Ale nie byłabym sobą, gdybym Wam nie powiedziała o największym we Francji i chyba nawet w całej Europie dzielnicy handlowej La Defense. Raj dla osób kochających zakupy w centach handlowych ;)

No dobra to na koniec kilka praktycznych porad jak w Paryżu nie dać się oszukać:
1. Nie pozwólcie zawiązać sobie na ręce "magicznego sznurka". Zawołają za niego 5 euro, a inny w tym czasie Was okradnie.
2. Małe Wieże Eiffla sprzedawane na ulicy za "okazyjną cenę" za 5 minut Wam się rozleci.
3. Nie pozwólcie się wciągnąć w jakąś kłótnię w metrze. Zanim się zorientujecie zabraknie wam portfela, albo innych cennych rzeczy.
 No dobra tyle w tym temacie. :)


Dzisiaj przybliżyłam Wam moje ulubione miasto na świecie. Jednak Paryż kojarzy mi się przede wszystkim z parkami atrakcji w pobliżu, opiszę je następnym razem :)

                            Dopóki walczycie jesteście zwycięzcami !!!
Lily :)


niedziela, 19 stycznia 2014

Obietnica...

Cześć :) Mam dla was coś co w sumie nie jest recenzją filmu, książki, podróży ani nawet jedzenia. Nie wiem dokładnie jak to nazwać. Sami musicie ocenić ;)

Siedząc czasami na lekcjach, które są tak nudne, że uczniowie wymyślają naprawdę kreatywne zajęcia, na które nikt by nie wpadł ;) ja zaczynam pisać. Najczęściej są to historyjki miłosne. Dlaczego ? Sama nie wiem. Nie mam chłopaka, więc to chyba jakieś sytuacje, które chciałabym z takowym przeżyć. Choć nie zawsze. Dzisiaj podzielę się z wami jedną z nich ;D


Siedziała i zastanawiała się, kiedy do niej napisze.
Był w tym czasie z kolegami. Zapomniał. Dobrze się bawił i nawet nie pomyślał.
A ona czekała. Przecież obiecał, że się z nią skontaktuje. Zrobiła się zła, ale nie będzie się przejmować.
Nie chciała się przejmować. Jednak nie potrafiła. Kochała go. Ale on o niej zapomniał, jak mogła kochać kogoś takiego. Czuła się odstawiona w kąt. Zapomniana.
Poszła na parapet i owinęła się ciepłym kocem. Gorąca czekolada rozgrzewała całe ciało oprócz serca. Rozmyślała, co mogło się stać. Minęła minuta, godzina aż w końcu zasnęła. Zmory senne odstraszył dzwonek do drzwi. W pogniecionej bluzie starszego brata i legginsach z bezwładnie latającym kokiem powoli poszła otworzyć.
Stał tam.
Ciemne jeansy, czarna koszulka i gruba bluza z kapturem , którą co chwila lekko podwiewał wiatr. Dokładnie ułożone czarne włosy zaczynały się poddawać sile pogody.
- Cześć.
Mówiąc to trzymał ręce w tylnych kieszeniach spodni. Głowa była schylona i patrzył na nią wielkimi zielonymi oczami.
Było mu głupio. Czuł się źle, więc chciał to naprawić. Przyszedł przeprosić. Nie pomyślał, że ona też się źle czuła, gdy o niej zapomniał, a może nawet świadomie wybrał towarzystwo kolegów. Ocknął się, kiedy oni już poszli.
Była zła. Chciała go przytulić. Wiatr kusił ją zapachem jego perfum. Stała przed nim rozczochrana i zaspana. Nie miała ochoty z nim rozmawiać.
Stali bez słowa.
- Słuchaj wiem, że jesteś...
Przerwał. Chciał żeby coś wtrąciła, ale ona tylko stała.
- No? Co chciałeś powiedzieć?
- Przestań proszę, widzisz, że próbuję cię przeprosić.
- Nie musisz się silić na szczerość, oboje wiemy, że masz z tym problemy.
- O co ci chodzi?
- A oto, że mnie olewasz. Od ponad dwóch tygodni nie rozmawialiśmy nie licząc twoich SMS-ów o treści "Sory, dzisiaj nie dam rady się spotkać".
- Byłem zajęty...
- Czym? Przez dwa tygodnie?
- Daj spokój...
Nie wierzyła. Był w stanie tłumaczyć się głupio, chociaż sam do niej przyszedł.
- Oboje możemy dać spokój. Widzę, że tobie już nie zależy, a ja mam dość.
Nie zdążył nic powiedzieć. Zamknęła drzwi i powoli osunęła na podłogę.
Stał i się nie ruszał. Nie wiedział co zrobić. Nie spodziewał się tego. Zrozumiał właśnie co stracił. Nigdy tego nie chciał. Kochał ją.  
- Przepraszam...
Przyszedł jak zwykle powiedzieć standardowe "przepraszam" ze smutnymi oczami.
Jednak tym razem było inaczej. To "przepraszam" było inne. Było szczere. Naprawdę uważał, że zrobił źle. Naprawdę żałował.
Siedziała pod drzwiami, a łzy spływały jej po policzkach jedna goniąc drugą.
- Mała... Wiem, że mnie słyszysz.
Stał tak blisko drzwi, że dobrze go słyszała. Ale nie chciała nic mówić.
-Proszę, otwórz.
Cisza.
- Odejdź stąd !!!
Usłyszał ochrypły głos. Płakała. Zabolało go serce.
- Nie, nie dopóki nie otworzysz.
Nie odzywała się.
- No otwórz te cholerne drzwi !
Uderzył pięścią aż poczuła na plecach drganie.
- Ulżyło ci?
- Słuchaj, naprawdę przepraszam. Nie myślałem o tym co możesz czuć. Myślałem żeby dobrze się bawić z chłopakami. Teraz tego żałuję. Błagam cię mała.
Nic nie mówiła. Zastanawiała się.
 - Proszę...
Odchodził, kiedy otworzyła drzwi.
Gdy ją zobaczył, prawie pękło mu serce. Nigdy nie chciał doprowadzić jej do takiego stanu. Z zaczerwienionych oczu nadal spływały spokojnie łzy.
Stali od siebie jakieś pięć metrów.
Nie wiedziała dlaczego otworzyła. To był impuls.
Nie wytrzymał. Podszedł do niej i mocno przytulił. O tym myślała przez cały dzień. Jego silny uścisk sprawił, że poczuła się bezpiecznie. Marzyła żeby ta chwila trwała wiecznie. Trzymał ją mocno. Czuła jego perfumy. Cały smutek zniknął.
- Mam ochotę cię zabić.
Kiedy to powiedziała objął ją jeszcze mocniej i czulej. Schowała twarz w jego bluzie.
Podobało jej się, że nie puszczał. Trzymał ją przy sobie, bronił przed resztą świata. Chciałby żeby tak zostało na zawsze.
- Wiem masz prawo.
Zwolnił ją z uścisku. Spojrzał jej w oczy i wiedział już, że nigdy więcej nie pozwoli żeby przeszła przez coś takiego ani przez niego ani przez nikogo innego. Nie zasługiwała na to.
To była przysięga, dana samemu sobie.
Pocałował ją delikatnie, tym samym przypieczętowując obietnicę.
Koniec.

Mam nadzieję, że się podobało ;)

DOPÓKI WALCZYCIE JESTEŚCIE ZWYCIĘZCAMI ^_^
Silver   

piątek, 17 stycznia 2014

"Dziennik Bridget Jones"

    W imieniu swoim i moich kochanych, najlepszych na świecie bratnich dusz (mowa o Silver i Lily oczywiście ;) witam wszystkich bardzo, bardzo gorąco w PIĄTEK :)

   Weekend się rozpoczął, do ferii coraz bliżej, tylko jakieś cztery tygodnie, przetrwamy, a co tam! Sprawdzianów milion pięćset sto dziewięćset (nie ma to jak weekend w towarzystwie ciekawej historii, a na dokładkę, żeby nie było zbyt nudno-WOS). Takie życie ;) Ale jest pięknie! Już w środę, za 5 dni na najlepszym kanale w całej tej ofercie jednej z telewizji cyfrowych, czyli na FoxLife, premiera najnowszego sezonu najlepszego serialu na całym świecie, od którego jestem uzależniona i który razem z Silver oglądamy nałogowo- "Chirurgów" ! Tak, ale w sumie to nie o tym miało być :) Już wkrótce na blogu pojawi się lista moich ulubionych seriali, bo jak dobrze wiecie, jestem fanatyczką amerykańskich produkcji, zresztą nie tylko ja w tym towarzystwie ;)


   Dzisiaj kolejna recenzja. Książki, na której podstawie powstał film. Do tego filmu mamy z dziewczynami ogromny sentyment. Mowa o "Dzienniku Bridget Jones". Nie będę się skupiać na ekranizacjach tej opowieści, gdyż to nie moja działka ;) Opowiem Wam o książce. Z pewnością nie jest to najlepsza książka, jaką czytałam, ale czytając wywody Bridget w jej dzienniku można się pośmiać i poprawić sobie humor.

   Niech przyzna się ten, kto nie słyszał o Bridget! Czy jest ktoś, kto nie kojarzy tej kobiety? Do życia powołała ją Helen Fielding 18 lat temu! Bridget jest więc już pełnoletnia :) Jednak my znamy ją jako wieczną trzydziestolatkę z wiecznymi problemami. Życie Bridget jest jak życie każdej innej, normalnej kobiety.

  Bridget sama opowiada o swoim życiu. Prowadzi dziennik, w którym skrupulatnie opisuje każdy dzień, notuje zjedzone kalorie, wagę, jednostki wypitego alkoholu, swoje humory i całą masę zdarzeń, które jej się przytrafiają. Ubiera w słowa swoją frustrację i złość i przelewa je na kartki dziennika. Do szału doprowadzają ją wałki tłuszczu, których za nic w świecie nie może się pozbyć (bo przecież jak każda kobieta kocha słodycze), nad uchem non stop gdera jej nadopiekuńcza mama, a na dodatek Bridget cierpi z powodu samotności! Przeraża ją to, że nie ma u swego boku faceta. Tkwi za biurkiem w redakcji jakiegoś pisemka, bo jest dziennikarką i wcale nie kocha swojej pracy. Na szczęście ma wokół siebie przyjaciół, tak samo zagubionych i sfrustrowanych jak ona sama: feministkę Sharon, cierpiącą z powodu toksycznego związku Jude i homoseksualistę Toma. To oni pomagają jej przetrwać najgorsze chwile.

  Bridget zaczyna opisywać swoje dzieje wraz z nadejściem Nowego Roku. Jak zawsze, zostaje zaproszona na świątecznego indyka do znajomych rodziców i musi tam pojechać. Męczy ją posylwestrowy kac, nie ma w co się ubrać, nienawidzi spotkań w gronie zboczonych wujków, fałszywie uprzejmych ciotek-plotkarek i całej reszty rodziny, która co roku wypytuje ją o jej życie miłosne, no ale jedzie. Nie marnuje przy tym okazji do zrobienia z siebie kretynki i zjedzenia całkiem zbędnych kalorii (no ale przecież trzeba poprawić sobie czymś zrujnowany humor). Podczas przyjęcia spotyka syna znajomych rodziców- ubranego w wieśniacki sweterek Marka Darcy, z którym usilnie próbuje zeswatać ją jej mama. I dopiero teraz rozpoczyna się pełna fascynujących zdarzeń opowieść o naszej ulubionej Bridget Jones i jej fascynującym życiu!

  W pracy zaczyna flirtować z nią jej szef, do którego zawsze miała słabość- Daniel Cleaver. Często też całkiem przypadkowo ma do czynienia z Markiem Darcy. Bridget jest zachwycona znajomością, jaką udało jej się nawiązać z Danielem. Wreszcie czuje się spełnioną kobietą. Jest szczęśliwa, bo w końcu z kimś chodzi! Jednak szybko okazuje się, że Daniel wcale nie jest taki, jaki wydawał się na początku. Bridget pogrąża się w rozpaczy coraz bardziej. Daniel, Mark, Mark, Daniel, Bridget.

  Czytając książkę, towarzyszymy Bridget przez cały rok. Jej życie kręci się wokół miłosnych dylematów, facetów i zamęczaniem samej siebie swoim wyglądem-chyba każda z nas, bez względu na wiek, wie, o co chodzi ;) Opowieść o pannie Jones nazywana jest "wspaniałym antydepresantem". Rzeczywiście, jest świetną rozrywką po trudnym dniu, lekarstwem na zmęczenie i ucieczką od rzeczywistości. Jest napisana lekko i dowcipnie. Książkowa Bridget jest momentami denerwująca, zachowuje się jak dziecko albo i gorzej, jest też czasami nieodpowiedzialna, swoją naiwnością bije nastolatki. No fakt faktem trochę irytuje. Myślę, że wszystkie kobietki są do niej tak przyjaźnie nastawione, bo wspaniale wykreowała jej postać Renee Zellweger i po części odnajdują w niej jakiś tam kawałek siebie. Każda z nas jest momentami pogubiona, robi z siebie idiotkę, a do tego nie może powstrzymać się przed zjedzeniem ciasteczka :) Ale z drugiej strony książka do ambitnych nie należy. Jednak jej zadanie to nie żadne "uduchowianie" , tylko rozrywka.  Można wybaczyć przewidywalność i irytujące zachowanie Bridget. :)

"Wreszcie zrozumiałam, w jaki sposób można osiągnąć szczęście z mężczyzną, i z głębokim żalem, wściekłością oraz przytłaczającym poczuciem przegranej muszę wyrazić ten sekret słowami cudzołożnicy i wspólniczki przestępcy: „Nie mów «co», kochanie, i słuchaj mamy”.

  PS: Wiecie co? Postanowiłam zrecenzować dziś Bridget, bo ona kojarzy mi się z taką kobietą, która toczy wieczną walkę z całym światem. Musi radzić sobie z fałszywymi ludźmi, sama wcale nie jest idealna, no i po prostu swoją osobą potwierdza to, że w świecie, w którym żyją na pozór idealni ludzie, trudno być sobą, trwać przy swoim i ogólnie nie przejmować się tym, co mówią ludzie. Bo niektórzy ludzie są tak zadufanymi w sobie cwaniakami, że aż ręce opadają. Myślą, że świat kręci się wokół nich, myślą, że jak mają chłopaka lub dziewczynę, to są dorośli i w ogóle: ŻAŁOSNE! Naprawdę, jak czasami widzę, czytam albo słyszę, o czym rozmawiają moi rówieśnicy, to mi ręce opadają. Dlatego, Kochani, bądźcie sobą bez względu na wszystko. Wcale nie jesteście fajniejsi, jak macie buty za pół tysiąca. Nie. Musicie trwać przy swoim i wierzyć we własne przekonania, bo inaczej pochłonie Was ten świat z tymi fałszywymi cwaniakami na czele.
Pozdrawiam Was wszystkich! Całuję Silver i Lily i do kolejnego pościka :)

                      Dopóki walczycie, jesteście zwycięzcami!
Erin

wtorek, 14 stycznia 2014

"Pamiętnik"

   Na pewno każdy z Was wie, o co chodzi :) Tak bardzo romantyczna powieść Nicholasa Sparksa, na której podstawie powstał film o takim samym tytule. Powinniście kojarzyć twórczość tego autora, bo nawet, jeśli nie zdajecie sobie z tego sprawy,to na pewno oglądaliście jakiś film, oparty na wymyślonych przez niego historiach. "List w butelce", "Szkoła uczuć", "Wciąż ją kocham", "Ostatnia piosenka" i "Pamiętnik" właśnie to tylko kilka tytułów produkcji kinowych, bazujących na książkach Sparksa.


   Dziś zrecenzuję Wam pierwszą powieść tego autora. Sięgnęłam po nią, gdyż uznałam, że to swego rodzaju klasyka. Wcześniej obejrzałam film, czego nie lubię robić przed przeczytaniem książki, na której podstawie powstał, ale trudno. W książce wszystko jest dokładniej opisane. Nikt ani nic nie narzuca nam, jak mamy wyobrazić sobie daną sytuacją, jak ją odebrać. Możemy to zrobić na swój własny sposób, tak, jak chcemy. Książka i jej autor nam na to pozwalają. W filmie brakuje niektórych ważnych detali, zawarte jest to, o czym książka wprost nie mówi. Ale ekranizacje mają to do siebie, że niektóre rzeczy zmieniają, coś dodają, coś innego urywają.


   Mieszkaniec domu spokojnej starości, Noah Calhoun, codziennie czyta swojej chorej na Alzheimera przyjaciółce i sąsiadce z pokoju obok historię pewnej miłości. Wydarzenia, które przypomina bohater miały miejsce zaraz po zakończeniu II wojny światowej gdzieś w Karolinie Płn. Wspomina także lato sprzed kilkunastu lat, podczas którego autor kroniki poznał swoją wielką miłość-Allie Nelson. Oboje mieli wtedy po kilkanaście lat i przeżywali swoje pierwsze zauroczenie. Rodzice Allie nie pozwalali jej na spotkania z ubogim Noah i ich znajomość praktycznie urwała się, kiedy Allie wróciła z wakacji , a Noah został u siebie. Mimo że chłopak pisał mnóstwo listów do ukochanej, nigdy nie otrzymał żadnej odpowiedzi. Matka Allie dbała o to, by córka nie miała absolutnie żadnego kontaktu z chłopakiem. 

  Mijały lata, a oni cały czas pamiętali o wakacjach, które spędzili ze swoją największą miłością. Kiedy zaczęła się wojna, Noah poszedł do wojska, a Allie zaręczyła się z najlepszym, według jej rodziców, kandydatem na męża, rozpoczynającym karierę prawnikiem. Któregoś dnia Allie trafiła na artykuł w gazecie, który skłonił ją do powrotu w miejsce, gdzie poznała Noah. Tamten łudził się nadzieją, że jeszcze będą razem. Kiedy Allie stanęła w drzwiach jego domu, nie mógł uwierzyć własnym oczom. I wtedy wszystko potoczyło się tak, jak w niemal każdej romantycznej historii. Były łzy, była radość, wspomnienia wróciły, Allie zerwała zaręczyny i razem z Noah żyli długą i szczęśliwie, choć nie zawsze było wesoło. Jak się potem okazuje, co jednak było do przewidzenia, kobieta, której Noah czyta pamiętnik to Allie, jego żona. Każdego dnia przypominał on jej historię ich miłości. Dla mnie najbardziej wzruszającym momentem była właśnie miłość starszego pana do chorej małżonki, to, że uczucie, jeśli jest silne, może przetrwać wszystko. 


   Przed przeczytaniem książki, byłam do niej bardzo pozytywnie nastawiona. Kierowałam się opinią większości. To przecież bestseller, wielu twierdzi, że zawarty w nim wątek miłosny to jedna z najbardziej romantycznych historii i w ogóle. Muszę jednak przyznać, że mimo iż byłam pozytywnie do tej powieści nastawiona, to podeszłam do niej ciut sceptycznie, bo (zapewne zaraz wyjdę na jakąś dyskryminującą mężczyzn-pisarzy feministkę-cudaczkę) wydaje mi się, że mężczyźni nie umieją tak dobrze jak kobiety opisywać romantyczne historie. Jest to oczywiście moje zdanie, z którym macie prawo się nie zgodzić, ale przeczytałam naprawdę wiele książek, tych napisanych przez facetów i tych- przez kobiety, i doszłam do wniosku, iż mężczyźni nie potrafią tak dobrze jak kobiety przekazać i przedstawić uczuć bohaterów. Oczywiście, zdarzają się wyjątki, ale w moim osobistym odbiorze-są to nieliczne wyjątki. Czy Nicholas Sparks jest takim wyjątkiem? Kiedy przeczytam więcej jego powieści, będę mogła odpowiedzieć na to pytanie z całą świadomością tego, co mówię. Po lekturze "Pamiętnika" stwierdziłam, że poradził sobie dość dobrze jak na mężczyznę, ale jednak uważam, że niektóre momenty mogłyby być nieco bardziej rozbudowane, niektóre sytuacje-ciut dokładniej opisane i powinna być dostrzegalna taka granica, po której stąpają zakochani w sobie bohaterowie, którzy jednak nie mogą być ze sobą, choć bardzo by tego chcieli. Taka chemia, coś takiego wiszącego w powietrzu, napięcie... Odczuwałam to jedynie momentami i choć książka bardzo mnie wciągnęła, to brakowało mi tego oczekiwania na rozwój wydarzeń. Po prostu wszystko się działo i już. Wiadomo było, kiedy bohaterowie się wreszcie pocałują i tak dalej. Jednak nie można powiedzieć, że historia ta jest przewidywalna, no bo nie jest. Wprawdzie nie ma w niej jakiś spektakularnych zwrotów akcji, ale czasami zaskakuje.

Zachęcam do jej przeczytania i będę bardzo szczęśliwa, jeśli  podzielicie się ze mną swoimi odczuciami po przeczytanie tej książki :)



         Dopóki walczycie, jesteście zwycięzcami!
         Erin

 

poniedziałek, 13 stycznia 2014

Czy Tunezja jest daleko ?

Wiem, że głupie pytanie ale miałam tylko 8 lat, gdy je zadałam :) Tylko jeszcze ja nic nie napisałam, więc czas najwyższy. Pomyślałam, że przybliżę Wam kraj, który rozpoczął moją pasję podróżowania.

A więc Tunezja... Kraj położony w północnej Afryce (za to powinna być 5 z geografii). Ciepło, ciepło i jeszcze raz ciepło. Cóż za wspaniała dedukcja. Ale tak na serio nest to idealne miejsce na wakacje późnojesienne lub wczesnowiosenne. Jednak polecam jesienne terminy, bo już woda w morzu i basenach jest nagrzana i nikt nie marznie (jestem strasznym zmarźluchem). Ale nie radzę spędzić całego urlopu przy basenie lub na plaży. Szczerze polecam Wam spacer po medinie. Można tam zobaczyć jak żyją Tunezyjczycy i odwiedzić jeden z wielu targów. Zapach tych straganów jeszcze długo z wami zostanie. Pamiętajcie jednak, że większość produktów (może poza ubraniami) to podróby :) WAŻNE!! Nie kupujcie nigdy nic bez negocjacji, obrazicie sprzedawce jeśli się nie pokłócicie.

Jeśli jednak nie lubicie tak jak ja chodzić po targach i sklepach to mam inną propozycję. Jest to park rozrywki Carthage Land w dzielnicy turystycznej Yasmine Hammamet. Kolejki, karuzele i spływ pontonem. Można spędzić cały dzień bawiąc się jak małe dziecko. Nawet kolejki do atrakcji nie są bardzo długie (strasznie niecierpliwa jestem... :D).

A jeśli wolicie pluskać się w basenie też coś dla Was mam. Jest to park wodny Flipper. Nawet nie mając lęku wysokości bałam się spojrzeć w dół gdy czekałam na zielone światło w zjeżdżalni.  Takiego krzyku chyba jeszcze tam nie słyszeli. Jednak dzisiaj mogę śmiało powiedzieć, że to świetna zabawa, chociaż wtedy byłam gotowa zabić tego, który mi kazał mi zjechać.

Dla miłośników zwierząt też się coś znajdzie. Wizyta w Zoo Safari (można sobie zrobić zdjęcie ze strusim jajem) i rejs pirackim statkiem podczas, którego można popatrzeć na delfiny to punkt obowiązkowy imprezy.

Niewiele osób wie, że Tunezja to miejsce corocznych wycieczek fanów Gwiezdnych Wojen, którzy chcą zobaczyć sławne pustynie. Są one dla nich jak Paryż dla zakochanych (o tym w następnym poście). Osobiście nie byłam tam, ale dwudniowa wycieczka w głąb czarnego lądu na wielbłądach jest kuszącą propozycją. Jednak ja wolę rejs statkiem.
Przynajmniej podają dobre jedzenie (chyba zrobiłam się głodna :x).


Jeszcze tylko troszkę o hotelach w Tunezji. Są bardzo dobrej jakości i przygotowane pod przyjmowanie turystów z całego świata. Każdy z obsługi mówi w co najmniej 3 językach. Zwłaszcza animatorzy zajmujący czas gościom różnymi grami, występami i zabawami. Na jedzenie złego słowa powiedzieć nie mogę (no może poza tym, że przytyłam ze 2 kg, bo było za dobre). A zapomniałabym. Dawajcie napiwki. Gdy kelner dostanie od Was napiwek będzie się starał na 200% by Was zadowolić, ale też Wy będziecie zadowoleni patrząc na jego radość.

Na tym kończę moje wspomnienia związane z Tunezją. Może udało mi się chociaż trochę przybliżyć Wam ten kraj, do którego mam ogromny sentyment (ale zrobiło się poważnie).

A i pamiętajcie dopóki walczycie, jesteście zwycięzcami !!!
Lily ;)           

Omlet z warzywami

   Dawno nie jadłam omletów, jajecznicy i innych jajecznych wyrobów. Dzisiaj coś mnie tak wzięło i postanowiłam zrobić sobie na kolację omleta. Z racji tego, że kucharka ze mnie gorsza niż z koziego tyłeczka trąba i nigdy wcześniej sama nie robiłam omleta żadnego, to przeszukałam internet w celu znalezienia jakiegoś fajnego przepisu. Poszperałam, ale wszystkie przepisy, które znalazłam, były dla mnie niezrozumiałe ;) Więc stwierdziłam, że sama sobie przepis wymyślę. I wymyśliłam, oczywiście, że tak!

 Do zrobienia mojego omleta posłużyły mi:
-dwa jajka,
-łyżka mąki,
-trzy plastry pomidora,
-trochę cebuli,
-trochę kapusty pekińskiej,
-jedna rzodkiewka średnich wymiarów (jak na rzodkiewkę oczywiście),
-trzy plastry wędliny, w moim przypadku kiełbasy krakowskiej podsuszanej :)

  Krok 1. Oddzieliłam białka od żółtek. Białka dałam do wyższego naczynia i ubiłam z nich pianę. Potem roztrzepałam żółtka widelcem i dodałam je do białek. Dosypałam do tego jeszcze jedną łyżkę mąki (mama mi tak poradziła) i wszystko wymieszałam.

  Krok 2. Z racji tego, że nie mam patelni teflonowej, na normalną patelnię wlałam łyżkę oliwy z oliwek. Podgrzałam (mama mówiła, że najpierw rozgrzewa się patelnię, a potem daje olej albo oliwę, ale ja o tym nie wiedziałam, więc zrobiłam na odwrót, a co tam! ;) jak już się rozgrzało wszystko, przelałam moją mieszaninę jajek i mąki na patelnię i czekałam, aż brzegi zaczną się odklejać (mama powiedziała, że to znaczy, że się już z tej strony usmażyło) Potem przewróciłam na drugą. Po chwili omlet był gotowy :)

  Krok 3. Pokroiłam pomidorka, cebulkę, rzodkiewkę, kapustę pekińską i udekorowałam mojego omleta.



Tak mi wyszło. Nie mam zdolności dekoratorskich, ale ważne, że było smaczne :) Naprawdę. I nawet nie pomyślałam, że ten omlet taki ładny będzie. Takie omleciki można jeść też na słodko. Wypróbujemy w najbliższych dniach ;)

Aha, no i pamiętajcie, że dopóki walczycie, jesteście zwycięzcami!
Erin

niedziela, 12 stycznia 2014

"47 roninów"

Jak pisała Erin, w sobotę byłyśmy w kinie no i oczywiście na zakupach. Ja się skupię na zjawiskach, mających miejsce za drzwiami sali kinowej...
Postanowiłyśmy zobaczyć z dziewczynami film "47 roninów" w reżyserii Carla Rinscha. 
Widziałyśmy zwiastun i naszą pierwszą reakcją było "JEDZIEMY NA TO".
Jest on oparty na wydarzeniach z 1702 roku, rozgrywających się w Ako, w Japonii.  
Film łączył kilka wątków m.in. wierność i obowiązki samurajów wobec swojego pana, losy "mieszańca", który zakochał się w córce lorda, a także magia, która nadała całemu filmowi ciekawego wymiaru.
Akcja rozgrywa się w XIII-wiecznej Japonii. Panuje tam lord, który przygarnia znalezionego chłopca-Kaia (Keanu Reeves). Kiedy dorasta okazuje się, że jest niezwykłym wojownikiem. Jednak ludzie biorą go za demona, nie ufają mu.
Zły splot zdarzeń sprawia, że ginie lord, co powoduje, że władcą staje się główny zły bohater- Kira. Ma on koło siebie wiedźmę potrafiącą rzucać złe czary, zamieniać się w lisy i smoki...
Samurajowie zabitego lorda nie godzą się służyć nowemu przywódcy, przez co zostają wygnani. Stają się roninami.
Po roku jeden z nich Oishi postanawia pomścić swojego pana. Zbiera towarzyszy, w tym Kaia, który nie chce dopuścić do ślubu ukochanej Miki ze złym Kirą. Razem jest ich 47. Żeby przeciwstawić się lordowi muszą zdobyć broń, są więc zmuszeni udać się do miejsca, z którego Kai uciekł jako dziecko. 

Gdy już tam są Oishi zostaje poddany ciężkiej próbie- nie może dobyć miecza widząc mord swoich towarzyszy oraz syna...
Czy ją zda ? Sami musicie sprawdzić ;)

Moim zdaniem nie ma sensu opowiadać Wam całego filmu. Sami powinniście go zobaczyć.
Według mnie film nie był zły. Przybliża reguły panujące w XIII-wiecznej Japonii, o których nie miałam pojęcia i które mnie zaskoczyły. Jednak osobiście uważam, że można go było zrobić o niebo lepiej.

Po pierwsze, jeżeli realizuje się już film oparty na legendarnej historii to, powinien pokazywać więcej z nią związanych faktów i skupić się głównie na niej.

Po drugie, zaciekawiła mnie na plakacie postać Ricka Genesta, a tak bardziej popularnie- Zombie Boya, pomyślałam, że skoro już widnieje na plakacie, to będzie tam grał jakąś znaczącą postać, a jak już zobaczyłam że trzyma rewolwer to wogóle będzie się działo. A tu co ? Pojawił się na jakichś belkach, zeskoczył, powiedział jedno zdanie i na tym skończyła się jego rola. Kompletnie nie pojmuje!!! Mógł chociaż kogoś uderzyć, czy coś.


Po trzecie i chyba najważniejsze, EFEKTY SPECJALNE !!!!! Taki film. Nie mogę tego przeżyć. Reżyser miał takie pole do popisu. No takie pole, że nie mogę. Japonia. Samurajowie. Wiedźma. Wojownicy. Smoki. Nieistniejące stworzenia. I to wszystko w 3D. A jedyne co zrobiło na mnie wrażenie, to jak wojownicy, którzy wychowali Kaia, podczas próby  Oishiego zabijali jego towarzyszy, no i rzecz jasna wiedźma, która moim zdaniem była tam jedną z najciekawszych postaci. 

To jest tylko i wyłącznie moje zdanie ;) Jeżeli macie jakieś inne przemyślenia na temat tego filmu to piszcie w komentarzach, chętnie poczytam  :D 


Aha i jeszcze jedno.... 
Czy nie uważacie, że Basho jest bardzo podobny do Bombura, z filmu "Hobbit". Wogóle jeżeli w jakiejś produkcji jest motyw wyprawy, jest taki jeden grubiutki i zabawny towarzysz ;) ja tam obu lubię nie ważne, czy są z miasta leżącego u stóp Ereboru, czy z Japonii ^_^        
         

 Pamiętajcie, dopóki walczycie jesteście zwycięzcami !!!
                                                                                      Silver ;**




Jogurt owocowy własnego wykonania

   Zapomniałyśmy wspomnieć, że wszystkie trzy jesteśmy także fankami zdrowego, ale smacznego (i najlepiej słodkiego!) jedzenia. Lubimy wymyślać w kuchni i lubimy jeść :) Uwielbiamy przyrządzać coś wspólnie, a potem razem zachwycać się, jakimi to wspaniałymi i zdolnymi kucharkami jesteśmy ;) Ale tak naprawdę, to żadne z nas kucharki. Po prostu czasem dopada nas jakaś wena i tworzymy. Czasami nasza wena znajduje zastosowanie w kuchni właśnie. Żeby nie było, nie jesteśmy cudaczkami z niebiańskimi podniebieniami. Nie fascynują nas wymyślne potrawy, których koszt przyrządzenia przewyższa przyjemność jedzenia. Nie, nie! Jesteśmy normalnymi dziewczynami, które lubią słodycze i typowe polskie obiady. Ale lubimy też myśleć, że odżywiamy się zdrowo i w ogóle, więc od czasu do czasu łączymy zdrowie i smak, tworząc pyszne potrawy.


    I tak właśnie, dzisiaj udało mi się stworzyć świetną kolację, która mogłaby być też śniadaniem, II śniadaniem albo podwieczorkiem. Miałam ochotę na coś słodkiego i chciałam zrobić sobie coś na podobieństwo koktajlu. Jako że nie posiadam blendera, musiał wystarczyć mi mikser. Ale udało się!

   Pokrojonego banana rozgniotłam widelcem, potem dodałam pokrojone w kosteczki kiwi, a na koniec mały kubek jogurtu naturalnego. Wszystko razem zmiksowałam, aż do uzyskania jednolitej masy. Przelałam zawartość do miseczki, ustroiłam dwoma plasterkami kiwi i suszonymi owocami, które wygrzebałam z musli. I gotowe! Można jeszcze dodać cukier do smaku, ale jak kto lubi :)



Tak się prezentuje mój owocowy jogurcik. Wyszło go naprawdę dużo, myślałam, że będzie o wiele mniej. I najadłam się nim. Samo zdrowie na talerzu, a właściwie w miseczce :)

Dopóki walczycie, jesteście zwycięzcami!
Erin

sobota, 11 stycznia 2014

"Potem"

   My, jak już wcześniej wspomniałyśmy, fanki shoppingów (w naszym wypadku bardziej window-shoppingu, chociaż kupiłam sobie dzisiaj spodnie!), miłośniczki sal kinowych i dobrych filmów, wyruszyłyśmy dziś w świat. Wybrałyśmy się do centrum handlowego, mieszczącego się najbliżej naszego małego, zapyziałego miasteczka. Pojechałyśmy do kina, ale nie chcąc marnować okazji, pozwiedzałyśmy też sklepy ;) Kiedy tak spacerowałyśmy po jednym z naszych ulubionych-Empiku, przypomniałam sobie o pewnej książce, którą czytałam już jakiś czas temu.


  Kojarzycie Rosamund Lupton? Autorkę bestselleru "Siostra''?  Napisała też inną książkę, równie dobrą i wciągającą, ale chyba mniej znaną. "Potem''-to o niej sobie dzisiaj przypomniałam.

  Nie jest to lekka opowiastka, ale zmuszająca do refleksji powieść. Thriller psychologiczny, w którym łatwo się pogubić. Mieszanka wątków kryminalnych, sensacyjnych, fantastycznych, ale też opowieść o sile rodzinnej miłości. Bohaterowie książki mieszkają na przedmieściach Londynu, bardzo podobnych do amerykańskich, tych pokazywanych w serialach. Żyją  podobnie do sąsiadek z Wisteria Lane, czyli pań ,,Gotowych na wszystko''. Mają swoje tajemnice, skrywają swoje problemy; kobiety udzielają się w szkołach, do których chodzą ich dzieci, a mężczyźni pracują w mieście. Akcja rozgrywa się po części w prywatnej londyńskiej szkole, a po części- w szpitalu.



  W pewne sobotnie przedpołudnie, podczas szkolnych zawodów sportowych, w budynku szkoły, do której chodzi syn głównej bohaterki, wybucha pożar. Kiedy on bawi się na boisku, jego starsza siostra siedzi w pokoju lekarskim, pełniąc dyżur pielęgniarki. Kiedy szkołę pochłaniają płomienie ognia, ich matka-Grace wbiega do budynku, by ratować swoją córkę. Nagle kobietę uderza coś ciężkiego w głowę i zapada w śpiączkę. W krytycznym stanie jest też jej córką, którą chciała ocalić. Obie trafiają do szpitala, gdzie lekarze walczą o ich życie, a policjanci próbują rozwiązać śledztwo w sprawie pożaru. Wszyscy zastanawiają się, kto, dlaczego i w jakim celu podpalił budynek prywatnej, renomowanej, wydawałoby się, że działającej bez zarzutu szkoły z sukcesami i bez problemów finansowych. Czy szkoła miała jakiś wrogów? Czy ktoś chciał się zemścić za wyrzucenie dziecka z tego cenionego ośrodka edukacyjnego? A może szkoła wcale nie jest taka
idealna? Rozpoczyna się prawdziwe piekło. Na pierwszych stronach wszystkich gazet piszą o pożarze. Telewizja i media nie odstępują na krok dyrektorki.



Tymczasem Grace i jej córka Jenny leżą na oddziale intensywnej terapii i nikt nie wie, czy przeżyją. Obie uwalniają się od swoich ciał i obserwują całe dochodzenie policyjne, zamieszanie związane z tym, co się stało, przerażenie i smutek swojej rodziny. Cały czas towarzyszą swoim bliskim, ale są niewidoczne. Mogą porozumiewać się tylko ze sobą, słyszą jednak wszystko to, o czym rozmawiają ludzie na tym "rzeczywistym'' świecie. Czytając książkę, znajdujemy się w dwóch rzeczywistościach, światach. Powoli wszystko się wyjaśnia. Grace w dalszym ciągu jest w śpiączce, natomiast stan Jenny-jej córki stanowczo się pogarsza. Jej serce przestaje pracować. Potrzebny jest natychmiastowy przeszczep. Jednak nawet jeśli się uda, dziewczyna do końca życia będzie miała blizny na całym ciele. Trzeba podjąć decyzję. Czy ratować Jenny i oddać jej serce Grace, która nie ma nawet szansy na wybudzenie się, czy czekać na cud? Mike- mąż Grace i ojciec Jenny staje przed niesamowicie trudnym wyborem. W tle policja szuka sprawcy. Oskarżeni są wszyscy, łącznie z ośmioletnim synem Grace i Mike'a. Sprawa nagle przybiera całkiem inny obrót. Wszystko się komplikuje. Poznajemy nowych bohaterów. Pojawia się wątek miłosny. W końcu policji udaje się rozwiązać tą zagadkę. Nikt nawet nie spodziewa się, kto jest wszystkiemu winien. Nikt nawet by nie przypuszczał, że tak się to skończy, a jednak...

Informacja o podpalaczu i całej sprawie obiega całą Anglię. Media nie dają spokoju. A w jednym z domów na przedmieściach, gdzie życie jeszcze wcale nie tak dawno, toczyło się tak normalnie, Mike podejmuje decyzje. W "drugiej'' rzeczywistości Grace już dawno zdecydowała. Chce, żeby jej córka żyła. Matka i córka rozmawiają ze sobą na wszystkie tematy, przygotowują się do pożegnania. Czytając ich dialogi, litery mi się zamazywały, kartki książki nadawały się do suszenia. Ryczałam jak bóbr. Nie mogłam powstrzymać łez. Kiedy Grace zostaje odłączona od respiratora, wszyscy zdają sobie sprawę, do czego prowadzi ciągła rywalizacja, brak akceptacji, usilna chęć pozyskania czyjejś aprobaty, ta wszechobecna obojętność...

   Książkę czyta się jednym tchem. Wyzwala w człowieku tysiące uczuć i emocji. Zmusza do zastanowienia się nad samym sobą, nad życiem. Zainteresuje każdego. Osobiście nie jestem fanką thrillerów, jednak ta książka zachwyciła mnie do takiego stopnia, że zaczęłam na ten gatunek patrzeć nieco przychylniejszym okiem. Nie kończy się happy endem, ale przypomina o tym, że pomimo wszystkiemu, co się wydarzy, zawsze jest potem. Nie ma końca. Jest potem...

                                                Dopóki walczycie, jesteście zwycięzcami!
                                                Erin

piątek, 10 stycznia 2014

Na początku...

Długo zastanawiałyśmy nad stworzeniem bloga.
Dzisiaj wieczorem wpadłyśmy na pomysł, że możemy to zrobić razem. Więc robimy...
Każda z nas ma w sobie coś, czym chciałaby podzielić się z resztą świata.

Małe dziewczynki z wielkimi marzeniami zakochane w tym,co zobaczyły na ekranach telewizorów i przeczytały na kartkach książek, bujały w obłokach,marząc o wielkim świecie.

Od tamtego czasu minęło kilka lat. Jednak nic się nie zmieniło. Teraz jesteśmy nastolatkami, próbujemy w otaczającym nas świecie odnaleźć swoje miejsce i walczyć o marzenia. 

Ale to sztywne... MOŻE TERAZ COŚ O NAS ;)

Mieszkamy gdzieś na końcu świata, jednak mamy internet i wodę ( tyle wygrać ^_^)
Lubimy chodzić po sklepach, przymierzać masę ciuchów, ale dość często zdarza nam się nic nie kupić. Wiecie, jak to jest... :) Przechodzicie koło sklepu i nagle zauważacie na wieszaku bluzkę, która przyciąga Was jak magnes. Wchodzicie, przymierzacie- leży jak ulał. "Muszę ją mieć!!! Pasuje mi do spodni. Założę ją na randkę z chłopakiem, którego nie mam". A potem.... ILE ??!!!!!  ZA TĄ SZMATĘ ??!!!
I wychodzicie podłamane, ale za chwilę jest przecież kolejny sklep ;) Tak właśnie wyglądają nasze zakupy. 
To nie znaczy, że jesteśmy skąpe, tylko staramy się racjonalnie myśleć.

Mimo że tak bardzo lubimy zakupy, to jednak nie często na nie chodzimy.

 Można spotkać nas w kinie, dlatego na blogu będą się pojawiać recenzje najnowszych filmów, ale możecie też liczyć na komentarze na temat starszych produkcji. Chętnie posłuchamy Waszych propozycji ;)

Nie stawiamy tylko na filmy... nałogowo czytamy książki. Lubimy długie, wciągające powieści i romantyczne historie. 

Marzymy o dalekich podróżach, żyjemy we własnym świecie, mamy swoje zdanie i zawsze się go trzymamy. Nie lubimy ludzi, którzy myślą, że są lepsi od innych; nie lubimy tego całego lansowania się nowym telefonem i butami za 500 zł. Denerwuje nas chamstwo i bezsensowne popisywanie się, które na nikim nie robi wrażenia. 

Liczymy na Wasze komentarze i maile, chętnie poznamy Wasze zdanie :)

Dopóki walczycie, jesteście zwycięzcami!

Erin, Silver, Lily